12:15

Co daje nam przedszkole?


Kiedy zapisywałam Notesa do psiego przedszkola pytałam o program pierwszego i drugiego stopnia szkolenia. W odpowiedzi padło: "na drugim to już zaawansowane rzeczy, ale wie Pani, to basset jest". Tak, w każdej galerii psów najmniej podatnych na szkolenie czy po prostu głupich pojawi się urocza mordka basseta. Dyskutowałabym.
Nasze dotychczasowe doświadczenie przedszkolne (w tym i dyskusje z przewodnikami, podczas gdy psy się bawią) wskazuje na to, że nie ma łatwych psów. Zawsze jest coś. Nasze "coś", to mówiąc kolokwialnie "rżnięcie głupa". Ale od początku.
Idąc na pierwsze zajęcia miałam ze sobą ciepłą i okazującą wiele uczucia kluskę, niezbyt ruchliwą, łagodną i z problemem "nie idę, posiedzę sobie". Naszą mocną stroną było przywołanie, naczytawszy się ileż to może być problemów z psem myśliwskim ćwiczyliśmy to w domu, szło nam całkiem nieźle. Zajęcia były całkiem przyjemne, przywołanie nas nie zawiodło, chodzenie na smyczy położyliśmy z kretesem. 
Co wiedziałam po tych pierwszych zajęciach, to że nie kłamano- Notes kocha wszystko. Ludzi, psy, kasztany. Okazało się, że socjalizacja mojego basseta "zrobiła się sama". Już przetestowałam, to działa nie tylko w grupie 3-6 miesięcy. Od pierwszej chwili się nie bał, trochę nie ogarniał, że ktoś może bawić się w bieganie i skakanie, ale chętnie wdawał się w zapasy z turlaniem w trawie. Przy odrobinie zmęczenia przechadzał się spokojnie między bawiącymi się psami, ogon obijał mu się o obie strony tyłka i robił wrażenie gościa szczęśliwego z tym co dzieje się wokół niego. Co się okazało, wzorowy pacyfista nawet po tym, kiedy w jednym tygodniu dużo większy od niego akita próbował go ustawić, tydzień później intensywnie sprawdza, czy dziś może się jednak pobawimy. Równocześnie jedak widzę, że po wyszarpaniu za uszy zaczął odrzucać je do tyłu gdy tylko zabawa robi się ostrzejsza. Dobrze mu to zrobi, jego wlekące się po ziemi uszyska i bez tego nie mają lekko. Jego zachowanie wśród innych psów jest cudowne i chętnie poprzestałabym na umacnianiu w nim tego wzorca, zabawy z innymi psami mają jednak dodatkowy pozytywny wpływ na kluchowatego. Od paru tygodni zabawy z bieganiem wchodzą w grę. Skacząco-biegajacy koledzy i koleżanki niezauważalnie dla mnie pokazali mu, że zabawy niestacjonarne też mogą być fajne.

   "Posiedzę, ty jak chcesz to idź" 

Trenowane od odbioru psa w siódmym tygodniu przywołanie nie zawiodło nas ani razu. Zgoda, Noteś czasem sobie pozwala na obwąchanie tej czy innej kupki liści po drodze, koniec końców jednak w prostej linii dociera do mnie. Ignorowanie rozproszeń, w tym przypadku całkowicie zgodnych z jego instynktami cały czas dopracowujemy. W tej chwili rozpraszają go tylko zapachy, ludzie czy psy nie przeszkadzają mu przybiec na komendę. Tak czy inaczej, zważywszy wiek jest super i mimo, iż powolutku kończymy okres naturalnego podążania za właścicielem nie psuje się.
Tylko to chodzenie na smyczy...chodzimy do przedszkola organizowanego przez wrocławski oddział ZKwP, bardzo dużo ćwiczymy prezentację wystawową. W pierwszy weekend po pierwszych paru krokach maszerowania po kole padało "Ok, omijacie Notesa", który leżał sobie w trawie i nic nie robił z mojego wołania, cmokania i machania smakami. Do przełomu doszło, kiedy zasugerowano mi odwołanie się do nosa tropowca- przetestowanie maksymalnie śmierdzących smaczków. Suszone sardynki uratowały chodzenie na smyczy! Co prawda odkąd je stosujemy mam jedną kurtkę treningowo-spacerową która koszmarnie cuchnie rybą, ale argument "psy które idą dostają rybkę", stopniowo przekształcany w "psy które szły dostaną teraz rybkę" zdziałał cuda. Nieco podnieśliśmy na moment poziom trudności innym psom w przedszkolu, bo za moją rybką szło urocze stadko. Całe szczęście, trenowanie z rybkami na każdym spacerze, codziennie, pozwoliło nam ograniczyć ich użycie do nagrody za specjalne zasługi już po dwóch tygodniach. Może to, że nie miałam nigdy przedtem potrzeby uczyć psa tej umiejętności sprawia, że te dwa tygodnie wcale nie brzmią jak strasznie długi czas nauki. Co ciekawe, jeśli przed wyjściem demonstracyjnie zapakowałam rybki do kieszeni pies nagle wszystko potrafił. Po kilku pierwszych treningach. Z tej obserwacji wynika wniosek ostateczny- bassety wcale nie są takie głupie jak się wydaje. Cała szkoleniowa energia idzie nie w wytłumaczenie psu o co mi chodzi, tylko w ugruntowanie w nim przekonania, że warto tak robić. Ok, w przeliczeniu godzin pracy na jedno wychodzi, jednak skrajnie niezależny brzmi niebo lepiej niż po prostu głupi.
Jeszcze do końca stycznia będziemy chodzić na zajęcia pierwszego poziomu. Mimo zniechęcającego tekstu pani w kasie chyba razem z kolegami przejdziemy na drugi poziom. Stoi za tym potwornie dużo pracy, ale teraz już nie odstajemy od grupy. A i trening zachowań w MPK dwa razy w tygodniu wtedy nie ucierpi. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Bassecie Notki , Blogger